Powered By Blogger

poniedziałek, 29 listopada 2010

na kolejne sześć razy trzydzieści nocy

Będziemy szli nieprzerwanie
w ulewie, skwarze, huraganie
przez chwiejne mosty, grząskie bagna
chaszcze, pustynie i mokradła

Będziemy szli przez zamiecie
przez grudnie, marce, czerwce, sierpnie
upalne lata, mroźne zimy
będziemy szli - nie zawrócimy

Z wiarą w następny zakręt drogi
co znów okaże się nie ten
w tajne przymierze z Panem Bogiem
w naszego trudu jakiś sens

Będziemy szli bez wytchnienia
upadający ze zmęczenia
bez gromkich fanfar i okrzyków
bez pozy dumnych wojowników

Będziemy szli - wbrew logice
powolnym marszem całe życie
będziemy mówić, że już dosyć
i dalej, dalej, dalej kroczyć ...

Z wiarą w następny zakręt drogi
co znów okaże się nie ten
w tajne przymierze z Panem Bogiem
w naszego trudu jakiś sens

piątek, 29 października 2010

tynk odpadł, zdrapałam.

a teraz następuje:
aplauz.

poniedziałek, 22 marca 2010

po swojemu.

Oh it's a mystery to me.
We have a greed, with which we have agreed...
and you think you have to want more than you need...
until you have it all, you won't be free.

Society, you're a crazy breed.
I hope you're not lonely, without me.

When you want more than you have, you think you need...
and when you think more then you want, your thoughts begin to bleed.
I think I need to find a bigger place...
cause when you have more than you think, you need more space.

Society, you're a crazy breed.
I hope you're not lonely, without me.
Society, crazy indeed...
I hope you're not lonely, without me.

There's those thinkin' more or less, less is more,
but if less is more, how you keepin' score?
It means for every point you make, your level drops.
Kinda like you're startin' from the top...
and you can't do that.

Society, you're a crazy breed.
I hope you're not lonely, without me.
Society, crazy indeed...
I hope you're not lonely, without me
Society, have mercy on me.
I hope you're not angry, if I disagree.
Society, crazy indeed.
I hope you're not lonely...
without me.

Eddie Vedder - Society


Dociera do mnie, że muszę ułożyć świat. Po swojemu.

wtorek, 12 stycznia 2010

plany.

- Co studiujesz chłopcze?
- Budownictwo na polibudzie. A ty? Na co chcesz iść?
- Na herbatę.

czwartek, 24 grudnia 2009

wtorek, 8 grudnia 2009

tynk

Tynk coś odpada. A może nie? Skrob, skrob, srobuskrob. Jednak owszem, odpada. Tynk coś odpada. Niedobrze. Czy to coś więcej znaczy? Siateczka pomarszczonych rys, pęknięć, popęknięć, tu farba poszła poszukać gwarancji, tu zostało wspomnienie przygniecionego zeszytem komara. Tak, tak, jeszcze widocznie widzę widocznie dostrzegam widocznie widocznie tak jest a nie inaczej - widnieje pod warstwą tynk. Akrylowy, silikatowy... chwilę.... trach bach - kserowany odbijany podręcznik na kolana, siup siup - tak kartki szeleszczą, obijają o opuszki i lecą dalej, bo nie są potrzebne... o, jest. Tynk akrylowy. Odporny na ścieranie. Na zmywanie, na pocieranie, na drapanie. Czyli że jak? Na słońce i na deszcz. Do tańca i do różańca. Przychodzi mi na myśl jeszcze parę określeń, ale nieodpowiednich tutaj, także z miejsca wykreślonych. Tak więc akrylowy... czyli że jak? Usuwanie cienkiej warstwy tynku akrylowego niewskazana. Hm, niewskazana. To ciekawe, zapiszę, zanotuję tu na serwetce sobie. Mówią: niewskazana. Nie poleca się usuwanie... drap drap, a jednak odpada cholerstwo. Odpada jak nic, po Wojtka trzeba będzie dzwonić. Nie po Wojtka? Po mamę? Jak temu zaradzić? Odpada... jak to możliwe, wyobrażalne dla ludzkiego umysłowego orzeszka, jaki nam wszystkim przypadł, bez obrazy. I jakiego mało używamy, bez obrazy. Ale nie trzeba go wcale zauważać, bez obrazy. A co się tyczy obrazy, to dodam, że obrazowo biją się te dwie odwieczne obraźliwe siostry rozum i serce. Nowego lądu nie odkryłam, statuetki strusim piórem polerowanej nie dostanę. Cóż, trzeba będzie dolać herbaty i to znieść, podnieść, ponosić na barkach. Tak wiec skoro mówiłam o tynkach i ewentualnych telefonach bezpieczeństwa...nie, nie, dzwonić nie trzeba. Tak to jest, gdy wchodzi się z prostej ulicznej kałuży w małe bajoro przybrzeżne. Niedobrze tak bywa. Niedobrze, ale jak dobrze prawić banały, kręcić na palcach i układać, kleją się do pióra jak lukier do swetra. Kto zna, ten wie.
Tak więc ten tynk... no cóż, okłamali mnie. Biedną blondyneczkę z kokardką u grzywki. Wyobrażalną, łapiecie mnie. Jak nie łapiecie, to nie łapcie, ręce przy sobie, pośladki ocalone.
Zastanawiam się więc nadal, powstrzymując się od dalszego drapania, skrobania, wwiercania się (no może wzrokiem, gdy oko poleci), tak więc zastanawiam się jak mnie nabrano. Miał być nieścieralny. Niezdrapywalny, na burzę i różę (dodane wyłącznie dla rymu, bawię się), a gwarancję straciłam. Straciłam? A można coś stracić, nie mając uprzednio lub nigdy lub jakkolwiek? Poszukam w podziemnych bibliotekach wilgotnych parą studenckich szeptów, może tam mają prostym językiem wyłożoną naturę tynków. Na razie pozostanie to moją i waszą tajemnicą. Być może, bardzo być może... bardzo tak, że zostałam wbajerzona. Podkręcona jak baseballowa piłka, skórzana i spocona raz jeszcze. Przepraszam... co mówiłeś?
Oczywiście, można kupić szpachlę, ten trójkątny metal z rąsią. Zalepić, ciach ciach, na wschód i na zachód, płynnie jak płyn tylko może być ruchem. Załatwione. Tak więc jak... sądzicie, że nie zalepiałam?
Zalepiałam. Co zrobić. Tynk odpada.

środa, 18 listopada 2009

z nadmiaru.

między nami nic nie było,
więc i nic się nie skończyło.
tylko-
rozeszło po kościach
rozmieniło na drobne
rozpierzchło, rozmyło, rozpuściło.
bo drogowskaz stał krzywo
bo szliśmy - droga się urwała
bo rozplatały się dłonie
bo coś powiedziałam
bo coś przemilczałeś
bo wierzyłam bardzo za bardzo
i wiara przeniosła cię w góry
bo na dwoje babka wróżyła
bo karty nie sprzyjały
bo strach miał wielkie oczy
bo wystygła krew.
bo zbierałam cierpliwe maki
ignorując wrzosy.
a one miały rację.